Mówi się, że ludzie potrafią zapamiętać co najwyżej trzy swoje
sny. Spokojnie mogę obalić te tezę, zawsze śniło mi się mnóstwo
rzeczy, od których mamę potem głowa bolała, gdy była zmuszona
tego wysłuchiwać. Arie miała dokładnie to samo i co dziwne –
zawsze śniło nam się dokładnie to samo. Jak jakimś bliźniakom,
którymi nie jesteśmy.
W moim pierwszym śnie zerwałam swoją długoletnią przyjaźń z
Mandy, a potem w zaułku zostałam zaatakowana przez dziewczynę, z
którą chodziłam do szkoły – Draco. Powiedziała mi, że jest
drakainą i zmieniła się w pół kobietę, pół węża. Była
przerażająca.
Nie udało mi się jej pokonać; uratował mnie rycerz w lśniącym
złotem podkoszulku, na którym było coś napisane, ale moja
dysleksja uniemożliwiała mi odczytanie napisu. Wiem, że w
powietrzu zawisło błękitem słowo „rycerz”, a potem obraz się
zamazał.
Wtedy znalazłam się pod wodą. Naprawdę. Sądząc po odcieniu
wody, byłam naprawdę głęboko, lecz mimo to nie musiałam
oddychać, a ciśnienie nie dawało mi się we znaki jak to stałoby
się innym ludziom. Rozpoznałam ten pałac; kolumny z masy perłowej
i rafy koralowej w najróżniejszych kolorach, pełno rybek,
pływających pomiędzy filarami i korytarz, pośrodku którego
stałam.
Był niezwykle długi, a prowadził do ogromnych drzwi wysadzanych
najpiękniejszymi muszlami, jakimi kiedykolwiek widziałam. Znalazły
się również te stworzenia ślimakokształtne z czarów
paleozoicznych. Niestety nie zapamiętałam nazwy, ale wyglądały na
prawdziwe. Ale prawdziwe w taki sposób, że aż żywe.
Zdawało mi się, że pod wpływem wody ich... macki się ruszają i
są zdolne do odpłynięcia.
Postąpiłam kilka kroków do przodu, a rwący prąd wody wystrzelił
mnie dalej. Pisnęłam, a z moich ust wypłynęły bańki powietrza,
które natychmiast popłynęły ku górze. W stronę powierzchni.
Dotknęłam stopami koralowej podłogi tuż przed osobliwymi wrotami
i wyciągnęłam w ich stronę dłoń, jednak nim dotknęłam zimnego
(jak mi się wydawało) materiału, z którego zostały wykonane,
otworzyły się na całą swoją szerokość.
Moim zdziwionym oczom ukazała się ogromna sala, znacznie większa
od korytarza, ale już nie tak pusta. Na całej posadzce widniała
kolorowa mozaika, która poruszała się, jak gdyby była jakąś
grą komputerową z nie najlepszą rozdzielczością. Przedstawiała
całe miasto z flankami, wieżami, małymi domkami i dziwnymi
mieszkańcami, którzy ganiali w kółko wokół siebie, zanosząc
się śmiechem. Inni po prostu rozmawiali, bądź gdzieś płynęli.
W grupkach i pojedynczo.
Bywałam tu już w moich snach, ale za każdym nie mogłam uwierzyć
w piękno tego miejsca, a także w wielki, pięciometrowy tron, który
stał w drugim końcu pomieszczenia, centralnie naprzeciw drzwi. Ów
sala tronowa (jak mniemam) była zwykle pusta, ale teraz pod tronem
stał (bądź unosił się w wodzie, dryfował, nie wiem jak to
nazwać) młody chłopak, który zdawał się być jakimś cieniem,
który nie potrafi przyjąć stałego kształtu. Raz był młodym
chłopcem o czarnych włosach, unoszących się wokół jego głowy
niczym aureola, a raz zamiast nóg miał potężny rybi ogon o
zielonym poblasku. Raz po raz uderzał nim o wodę, ta wzburzała
się, a mnie uderzał zimny prąd, pomimo że byłam w drugim końcu
pomieszczenia.
Chłopak mnie nie zauważył, więc bez żadnych oporów podpłynęłam
do środka, a ryby, które pływały niczym nie skrępowane, odsuwały
się ode mnie, a ja prawie słyszałam ich podekscytowane głosy. Coś
w stylu „Znowu nas odwiedziła!” czy „Nasza księżniczka!”.
To naprawdę dziwny sen...
Ten... ktoś uniósł głowę, jak gdyby to wszystko słyszał, a
wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Miał niesamowicie zielono –
niebieskie oczy, przejrzyste i głębokie jak morze. Przysięgam, że
moje i Arie są takie same jak tego chłopaka, który teraz uśmiechał
się do mnie.
Gdzie jestem? - spytałam, a mój głos było świetnie
słychać, chociaż znajdowałam się pod wodą! Naprawdę znacznie
lepiej, niż gdybym gadała przez megafon. Po chwili dotarło do
mnie, że głos rozbrzmiał w mojej głowie.
Za każdym razem zadajesz mi to samo pytanie – odpowiedział
chłopak ze śmiechem i pokręcił głową. Jego czarne włosy (takie
jak moje, ale znacznie krótsze) zafalowały niczym wodorosty. - Ale
i tak nigdy nie znasz odpowiedzi, więc jaki sens ma tłumaczenie ci
tego od początku? - odpowiedział pytaniem na pytanie, a jego
głos również rozbrzmiał w mojej głowie. Nie ciążyło mi to, a
raczej pieściło mój umysł.
Jak to za każdym razem?
W tym momencie wrota stojące na prawo ode mnie otworzyły się z
hukiem, który potoczył się po całym dnie oceanu. A przynajmniej
tak mi się wydawało, ponieważ huk był naprawdę głośny.
Nie widziałam kto wszedł do sali tronowej ani nie otrzymałam
odpowiedzi na zadane pytania, ponieważ mój sen się rozwiał, a
zamiast tego znalazłam się gdzieś w New Jersey. Pamiętałam to
miejsce z jakiejś szkolnej wycieczki. Co prawda nie jechaliśmy tam,
ale mijaliśmy to miejsce, a mnie jakoś zapadło w pamięć. To
Hackensack Meadowlands Conservation and Wildlife Area, czyli Ochrona
Dzikiej Przyrody jeśli się nie mylę. Lasy i zbiorniki wodne, które
nie wydawały mi się zbyt ciekawym miejscem. Tak samo jak teraz.
Było ciemno, ale coś mi nakazało przemierzyć las, więc to
zrobiłam. Ruszyłam się z miejsca i jak w transie omijałam
pozostałe drzewa, nawet nie zaszczycając ich spojrzeniem.
Wędrowałam tak chyba z godzinę (albo krócej, ponieważ mam pewne
kłopoty z odmierzaniem czasu) kiedy zobaczyłam słaby poblask przed
sobą.
Serce od razu żywiej mi zabiło i poczułam jak moje kiszki marsza
grają. Spięłam mięśnie i ruszyłam dalej, a jasny punkcik rósł
w oczach. Po jakiś czasie doszły również dźwięki; mrożące
krew w żyłach śmiechy i rozmowy, huczenie ognia, które jako
jedyne napawało mnie nadzieją i końskie rżenie. Ale to było tak
zdesperowane rżenie, że aż zawodzenie. Moje serce się ścisnęło
słysząc ten dźwięk. Poczułam chęć natychmiastowej walki w
obronie tego konia, ale nie miałam broni. Nic.
Ruszyłam dalej i schowałam się w cieniu drzew. Zaciekawiona
wyjrzałam, żeby sprawdzić co jest sprawcą hałasu.
To była para nienaturalnej wielkości ludzi. Brzydkich na dodatek.
Każdy z nich miał dziwny, szarawy odcień skóry pełnej pęknięć,
ich włosy wisiały w pozlepianych strąkach z głowy i przypominały
mi zgniłe wodorosty. Jeden z nich był ubrany w dziwną sukienkę
zrobioną z jakichś metalowych oczek, co wyglądało niczym
kolczuga, a drugi miał tylko skórzaną przepaskę biodrową.
Cieszyłam się, że siedzą plecami do mnie, ponieważ miałam
wrażenie, iż ich wygląd od przodu może mnie okropnie wystraszyć.
- Co z nim zrobimy? - zapytał facet z przepaską i pociągnął za
łańcuch, który trzymał w dłoniach. Ten naprężył się, a
spomiędzy drzew wyszedł piękny koń o maści palomino. Trzepotał
swoją złotą grzywą, gdy był ciągnięty bliżej ogniska.
Zauważyłam, że miał coś dziwnego uczepionego do boku, ale nie
rozpoznałam tego. Pan Przepaska zarechotał, widząc przestraszone
zwierze.
Pani Kolczuga uderzyła go wielką dłonią w tył głowy, a wtedy
głośny rechot się urwał.
- Ty tępaku, śmierdzący! - ryknęła tak głośno, że ziemia pod
moimi stopami zadrżała. Prawie krzyknęłam, ale zdążyłam ugryźć
się w język, co przysporzyło mi tylko dodatkowego bólu. -
Oczywiście, że zjemy. Najszybciej jak się da. Najpierw twój tatuś
musi przyjść.
- Ale kiedy? - zawył płaczliwym tonem Śmierdzący Tępak.
Obluzował trochę łańcuch i koń pogalopował w stronę lasu, ale
niestety nie zaszył się wśród drzew.
- Za kilka dni.
W tym momencie się obudziłam z głośnym okrzykiem „Zabić
Śmierdzącego Tępaka!” i uderzyłam w coś czołem. Zabolało.
- Andy? - spytała cicho Arie.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią. Wyglądałyśmy prawie jak
dwie krople wody, miałyśmy taki sam morski kolor oczu, takie same
czarne włosy (ale ja miałam dłuższe i proste, dzięki
prostownicy), podobny kształt głowy, osadzenie oczu, nosa, podobne
usta. Naprawdę. Jednak Arie jest młodsza ode mnie o jedenaście
miesięcy. Ja urodziłam się w lutym, a ona w grudniu, toteż
chodziłyśmy do tej samej klasy.
Różniłyśmy się również charakterem. Arie była zawsze tą
mądrzejszą i bardziej lubianą. Uległą i skorą do pomocy
dziewczyną, która nie ma żadnych wrogów.
- W porządku – powiedziałam cicho, czując, że ból głowy
wraca. Rozejrzałam się i zauważyłam naszą mamę, Marie Rogers.
Drobną blondynkę z lokami, okalającymi twarz w kształcie serca.
Przyglądała mi się z niepokojem. Obok stał chłopak, przerastający
ją o głowę. Miał blond włosy, opaloną skórę i dobrze
zbudowane ciało, które rysowało mięśnie pod koszulką z napisem
OBÓZ HEROSÓW. Jeśli dobrze odczytałam.
Zmarszczyłam brwi.
- Miałam okropny sen – jęknęłam.
- Z Draco? - podpowiedziała mi siostra. Kiwnęłam głową.
Zauważyłam, że mama i ten chłopak wymieniają spojrzenia.
- Muszę je stąd zabrać, proszę panią – powiedział. - Ataki
nie ustaną, dopóki nie znajdą się w bezpiecznym miejscu.